Profesjonalista z bułką i bananem

Twoim fizjologiem jest prof. Jerzy Żołądź, a psychologiem doktor Jan Blecharz. Co jeszcze łączy Cię z Adamem Małyszem?
– Poza obecnością tak szacownych autorytetów jakimi dla mnie bez wątpienia są prof. Jerzy Żołądź i doktor Jan Blecharz, z narciarskim mistrzem łączy mnie chyba to, że obaj wyznajemy filozofię dwóch równych on skoków, ja przejazdów... A no i oczywiście... bułka z bananem, za którą jednak „nie stoi” Adam Małysz, a prof. Jerzy Żołądź.

Wydaje mi się, że łączy Was jeszcze profesjonalne podejście do sportu. Na swojej stronie internetowej w rubryce „zawód” wpisałeś bowiem: „sportowiec dążący do ideału profesjonalizmu”.

– Moją miłością jest kajakarstwo górskie, w którym się spełniam trenując i rywalizując na arenie międzynarodowej. By osiągać dobre wyniki postanowiłem oddać się tej dyscyplinie w całości, bo życie sportowca nie kończy się na startach i treningach. Dobre wyniki wymagają masy codziennych wyrzeczeń. Należy stosować odpowiednią dietę, jeść posiłki o konkretnych godzinach, przestrzegać określonej pory snu, co eliminuje choćby nocne wypady ze znajomymi. Trzeba też dbać o zdrowie, by się nie przeziębić, szczególnie w okresie zimowym, w którym wykonuje się najcięższą pracę, budując formę na zawody. Nieraz klimatyzacja w aucie może pozbawić cię efektów całej włożonej pracy. Dążenie do profesjonalizmu w sporcie, to dawanie z siebie wszystkiego; nie tylko na zawodach ale na każdym treningu, to także realizowanie krok po kroku tego, co się założyło bez względu na przeciwności jakie cię spotykają. To umiejętność przekuwania porażek, które są początkowo bolesne w coś dobrego, dającego siły do dalszej wytężonej pracy.

Dążenie do profesjonalizmu także przyświeca Tobie w codziennym życiu?
– Staram się dążyć do perfekcji nie tylko na wodzie, ale i w życiu. Dążę do ideału, ale przecież nie zawsze to wychodzi, wtedy muszę się zaprzeć i zaczynać od nowa. Podobnie jak w kajakach, porażki wzmacniają, a zawieszane coraz wyżej poprzeczki sprawiają, że pokonując je, stawiam sobie coraz wyższe cele. Nie da się być wspaniałym profesjonalnym sportowcem a przy tym kiepskim człowiekiem.

W profesjonalnym prowadzeniu Twojej kariery sportowej wielki wkład ma też tata i wujek, zresztą kajakarze górscy. Patrząc na tradycje rodzinne, nie miałeś chyba innego wyjścia jak kajakarstwo górskie?
– Urodziłem się w kajakowej rodzinie więc na kajaki byłem „skazany”. Pamiętam jak w 1993 roku tata wziął mnie na pierwszy trening. Miałem wtedy 8 lat i nie podobało mi się. Kiedy tylko mogłem uciekałem grać z chłopakami w piłkę nożną. Dziś już nie gram, z obawy przed kontuzjami. Kajakowe początki są naprawdę trudne; chłód, zimna woda to nic przyjemnego, a gdy jeszcze uczysz się pływać na kajaku, ten często przewraca się do góry dnem, a ty lądujesz w wodzie razem z nim. Tak było i ze mną... Ale potem kajakarstwo górskie przemieniło się w pasję...

...I były pierwsze zawody.
– To był czas po igrzyskach w Barcelonie (1992 rok – przyp. red.), gdzie po długiej przerwie wróciły kajaki. Pamiętam, że kasetę odtwarzałem setki razy, a tamten finałowy przejazd i jego uczestników znałem na pamięć. Dwa lata po igrzyskach były moje pierwsze zawody w Wietrznicach na Dunajcu. To było ogromne przeżycie. Później był jeszcze memoriał pamięci mojego zmarłego wuja Czesława na rzece Kamienicy – zawody uczniowskich klubów sportowych dla mnie szczególnie ważne, a do tego zwycięskie...

Przyszły w końcu pierwsze sukcesy w barwach... Austrii!
– W tamtych czasach w Polsce nie było wypracowanego systemu szkolenia młodzików, nie było kwalifikacji, a do kadry dostawało się nie za wyniki, ale według „widzimisię” trenera. Doskonały trener Antoni Kurcz, trenował wtedy, zresztą z sukcesami Austriaków, a z inicjatywy mojego taty rozpoczął szkolić i mnie. Tam nie było niezdrowej rywalizacji – jesteś w czwórce najlepszych juniorów, niezależnie od tego, jak się nazywasz czy skąd pochodzisz to jesteś w kadrze. Przez cały ten czas mieszkałem w rodzinnym Nowym Sączu, a do Austrii dojeżdżałem tylko na kwalifikacje i zawody. Już wtedy wiedziałem, że nie przyjmę ich obywatelstwa i że wrócę do reprezentowania Polski. Cieszę się, że w końcu tak się stało.

Po powrocie zakwalifikowałeś się do igrzysk w Atenach i... nie pojechałeś na nie.
– Na igrzyska kwalifikowało się 22 zawodników z całego świata. Na torze olimpijskim na dwa miesiące przed olimpiadą wszedłem do finału pucharu świata, wywalczając przepustkę do Aten. Niejasne zasady kwalifikacji w naszej kadrze spowodowały jednak, że olimpiadę... oglądałem w telewizji. To była dla mnie duża lekcja, z której jednak wyciągnąłem wnioski...

... I zakwalifikowałeś się po raz kolejny, tym razem do Pekinu. Ósme miejsce tam osiągnięte to sukces?
– Tym razem na mistrzostwach świata jako pierwszy od 30 lat Polak wszedłem do ścisłego finału. Byłem tam 10. Później w ostatniej próbie przedolimpijskiej brąz w mistrzostwach Europy przegrałem o 0,3 sek. To był dobry prognostyk przed igrzyskami. Wiedziałem, że dzięki prof. Żołądziowi i tytanicznej pracy jestem przygotowany perfekcyjnie. Finał w Pekinie brałbym w ciemno, ale prawda jest taka, że moje błędy na 3-4 bramce zadecydowały, że wróciłem ze stolicy Chin bez medalu. W kajakarstwie górskim jest tak wyrównana stawka, że 10 po półfinale może być pierwszy. Ósmego miejsca nie odbieram jako porażkę, ale dobrą naukę na przyszłość.

Do Londynu więc jedziesz po medal?
– Następne igrzyska są dopiero za trzy lata więc trzeba żyć tym co jest tu i teraz, ale jeśli dopisze zdrowie to oczywiście zapowiadam walkę o medal w Londynie.

Tych medali masz już jednak trochę.
– Mam na koncie mistrzostwo Europy seniorów i brązowy medal mistrzostw świata. Wszystko to jednak w drużynie. Najbardziej cenię jednak 8 miejsce w Pekinie, 10 miejsce na mistrzostwach świata w Brazylii, mistrzostwo Europy młodzików oraz 4 miejsce na mistrzostwach Europy indywidualnie. Te wyniki, to ważne sygnały dla mnie, że jest się wśród najlepszych i że teraz trzeba zrobić krok dalej, właśnie po medal.

Wydawnictwo:

Leksykon Olimpijczyków Polskich 1924-2006

Leksykon Olimpijczyków Polskich 1924-2006

Rozważanie na maj

,Usłysz Bożej Matki głos, która wzywa ciągle nas, chce u Syna znów wyprosić cud przemiany serc\"

Mały Beniamin usiadł przy biurku, aby napisać list do Pana Boga z prośbą o małą siostrzyczkę. Zaczął tymi skowami: ,,Kochany Panie Boże, zawsze byłem dobrym chłopcem..."W połowie zdania zatrzymał się i pomyślał: Zapewne Bóg w to nie uwierzy. Podarł kartkę i wrzucił do kosza i ponownie zaczął pisać:,, Kochany Panie Boże, najczęściej byłem dobrym chłopcem...". I znowu się zatrzymał, myśląc: z pewnością to Pana Boga nie wzruszy. Kolejna kartka powędrowała do kosza. Strapiony Beniamin poszedł do łazienki, wziąl duży ręcznik i rozłożył go w pokoju na tapczanie. Po czym sięgnąl po figurkę Matki Bożej, która zajmowała w pokoju honorowe miejsce. Położył ją na tapczanie,owinąl delikatnie ręcznikiem i obwiązał sznurkiem. Następnie położył figurkę Matki Bożej na biurku i zaczął kolejny list: ,,Kochany Panie Boże, jeśli chcesz ujrzeć swoją Matkę...". I tu wyłuszczył cały swój problem, będąc święcie przekonany, że Pan Bóg zastraszony utratą Matki, z pewnością go wysłucha.
czytaj więcej

Modlitwa Sportowca

Oświeć, Panie, nasze czyny i niech Twoja pomoc zawsze nam towarzyszy. Niech każde nasze działanie w Tobie ma swój początek i koniec. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen
czytaj więcej

Goście

Wspieramy wszystkie inicjatywy związane ze sportem i turystyką wodną. Zespół serwisu www.yachtaman.pl
czytaj wiecej