Musi skończyć się super

Rozmawiam z dwoma generacjami polskich bramkarzy w piłce ręcznej. Jaką rolę odgrywa doświadczenie u sportowca, a konkretnie u bramkarza w piłce ręcznej?

Piotr Wyszomirski: W piłce ręcznej, jak w każdym sporcie, doświadczenie jest bardzo ważne. Mówi się, że bramkarz jest jak wino – im starszy, tym lepszy. Im więcej rozegranych meczów, tym bramkarz jest bardziej cwany, wie, jak się ustawić.

Sławomir Szmial: Z Piotrkiem trenujemy w podobny sposób – mamy zresztą tego samego trenera, który mnie trenował w swoim czasie. Będąc młodym zawodnikiem, trenowałem ciężko. Patrząc na starszych bramkarzy, widziałem, że oni tak niewiele w bramce robią, a bronią. Jak to jest możliwe? Teraz wszedłem w ten wiek. I może nie mam już tej szybkości, jak kiedyś miałem, widzę jednak jak olbrzymią rolę odgrywa doświadczenie.

W których momentach sztuki bramkarskiej doświadczenie odgrywa największą rolę? Kiedy ustawienie wynikające właśnie z doświadczenia jest ważniejsze niż szybkość?

SS: Wiele zależy od ustawienia, od przygotowania się do strzału konkretnego zawodnika. Doświadczenie daje spokój. Rozegrało się wiele meczów – były przegrane i wygrane, ale scenariusze są w miarę podobne. Kiedy się po raz kolejny gra się z jakąś drużyną, to już się wie, że takie zagrania były...

Ale czy w bramce jest czas na szczegółową analizę?

SS: Jeśli jest zachowana zimna głowa, to tak. Przygotowujemy się do meczów, oglądając zapisy wideo z meczów przeciwnika. Ja oglądam czasami trzy, cztery takie mecze i przygotowuję się na każdego zawodnika z osobna. Na przykład skrzydłowy normalnie rzuca z danej pozycji, ale w momentach stresowych, kiedy jest na przykład wynik remisowy, rzuca w to jedno ulubione miejsce. My też się na to nastawiamy. Ja czasami myślę: oni także oglądają nas na wideo i może też coś zmieniają? I to jest taka trochę ruletka, ale z reguły jednak statystyki odgrywają dużą rolę.

Zanim doświadczenie zacznie przynosić korzyści, wcześniej musi być wysiłek...

SS: Praca jest podstawą. Jako nastolatek, młodzieżowiec trenowałem dosyć ciężko. Teraz, tak mi się wydaje, zbieram tego owoce. Prawdopodobnie gdybym trenował słabo, to nie byłbym tak wygimnastykowany, miałbym jakieś braki techniczne. Teraz już być może nie mam takiej sprawności, jaką miałem jako dwudziestopięciolatek, ale jest ona w jakimś stopniu utrzymywana, bo cały czas trenuję, cały czas próbuję dawać z siebie wszystko.

Od kiedy zaczęliście myśleć na poważnie o sporcie i byciu bramkarzem w piłce ręcznej?

PW: Moja przygoda z piłką ręczną zaczęła się w czwartej klasie podstawówki. Przez trzy pierwsze lata grałem na pozycji rozgrywającego. Później zafascynowała mnie pozycja bramkarza. Coś mnie ciągnęło w tę stronę, nawet nie wiem co, i bardzo chciałem grać na tej pozycji. Trener przekonywał, że nie mam szans grać na tej pozycji, bo granie w polu nieźle mi szło. Twierdził, że zrobi ze mnie rozgrywającego. Ja się uparłem i w geście sprzeciwu nie pojechałem na dwa mecze. Wtedy usłyszałem: „No dobrze, stań na tej bramce”. I tak zacząłem trenować. W gimnazjum doszły dodatkowe wahania, bo chciałem być bramkarzem w piłce nożnej. Zastanawiałem się, czy wybrać piłkę nożną, czy ręczną. W tamtym czasie zostałem powołany do kadry Mazowsza w piłce ręcznej i to zaważyło. Poszedłem do Szkoły Mistrzostwa Sportowego do Gdańska i zacząłem traktować to na serio. Wysiłek? Wysiłek jest potężny i taki musi być, bo bez pracy nie będzie efektów, nic nie zdobędę. Cały czas muszę pracować. Mam 22 lata i jestem młodym bramkarzem. Młody bramkarz musi włożyć bardzo dużo pracy na początku, zbierać doświadczenie, aby później bronić na równym poziomie.

Skąd czerpiecie motywacje zwłaszcza w sytuacjach zwątpienia? Jak się wraca do tej pierwszej motywacji z czasów młodości?

PW: Mnie w tych trudnych chwilach pomaga wiara - tak zostałem ukształtowany przez rodziców. Oni nauczyli mnie wiary w Boga i zawsze w takich ciężkich chwilach rozmawiam z Bogiem - nie tylko odmawiając modlitwę „Zdrowaś, Maryjo” czy „Ojcze nasz”, ale zwyczajnie rozmawiając, na przykład: „Boże, dlaczego ten dzień był taki słaby? Mam nadzieję, że następny będzie lepszy.” To taka wiara w lepsze jutro, bo z każdym dniem, z każdym treningiem musisz dawać z siebie więcej, bo chcesz dążyć do jakiegoś celu i nie możesz po jednym nieudanym treningu lub meczu zwątpić. Musisz cały czas wierzyć nie tylko w Boga i swoje zasady, ale wierzyć też w to, co się potrafi.

SS: Jako nastolatek byłem człowiekiem, który nie potrafił przegrywać. Jako dzieciak po porażkach najczęściej płakałem albo pobiłem się z kimś. Zmieniałem nawet zasady gry, żeby tylko skończyć jako zwycięzca. Sport pomógł mi nauczyć się przegrywać. Po każdej porażce, a nawet po kiepskim treningu, przychodziłem i mówiłem: „Tak nie może być, to musisz zmienić, to musisz następnym razem poprawić”. Czasami mecze analizowałem kilka razy. Oczywiście była też rozmowa z Bogiem, modlitwa, ale głównie u mnie w głowie było takie myślenie... Podam przykład. Czasami idę na trening, choć nie chce mi się. Wracam z niego i mam wyrzuty sumienia – byłeś na treningu i nic nie zrobiłeś, dzień straciłeś tak naprawdę. Następnego dnia próbuję to nadrabiać. Kiedyś w Bundeslidze miałem zachwianie formy i spotkało się to z krytyką w prasie. Przychodziłem wtedy na treningi i trenowałem dwa razy więcej. Trener wziął mnie na bok i powiedział: „Daj spokój, może ty potrzebujesz wyluzowania?” Czułem, że daję z siebie wszystko. Rozliczeniem dla nas jest jednak mecz, nie trening. To wtedy każdy kibic, dyrektor sportowy ocenia nas. Czekałem wówczas na moment, kiedy dobra forma powróci.

Jak zawodnik przeżywa porażkę?

PW: Ja także, podobnie jak Sławek, nie lubię przegrywać – tak wychował mnie tata. Kiedy grałem z nim w piłkę nożną, nie dawał mi wygrywać. Ja wtedy obrażałem się i płakałem, nienawidziłem przegrywać – mam to w charakterze. Dopiero z czasem nauczyłem się przegrywać. Porażka powinna być jednak dalszą motywacją do pracy – coś się nie udało, coś źle zrobiłem, siedzi to w głowie: tę interwencję mogłem zrobić szybciej, mogłem wyjść do koła, wtedy byśmy wygrali. Porażka powinna być dodatkowym bodźcem do dalszej jeszcze cięższej pracy.

SS: Ja porażki bardzo ciężko przeżywam. Wtedy mamy taki zwyczaj z małżonką. Kiedy ona wyczyta w Internecie, że przegraliśmy, wtedy wie, że nie wracam do łóżka. Przyjeżdżam do domu najczęściej późnym wieczorem i wtedy myślę cały czas o meczu. Myślę, co mógłbym zmienić w danym momencie. Kilka razy w głowie ten mecz przeżywam. Potem przychodzi kolejny dzień i mówię: trzeba do pracy, trzeba dalej ciężko pracować, żeby poprawić się.

A czy znacie sportowców, waszych kolegów, dla których porażka przychodzi lżej?

SS: Są różne szkoły. Na przykład Skandynawowie podchodzą do niej pozytywnie. Wiem, że mecz zagrałem fatalnie, a przychodzi do mnie facet i mówi: „Świetne pierwsze dziesięć minut”. To zależy od mentalności, od kraju, z którego człowiek pochodzi. Skandynawowie potrafią porażkę szybciej odsunąć na bok. My dłużej ją rozpamiętujemy. Pamiętam czasy, w których każda porażka była karana. I człowiek nosi to w głowie, że coś źle zrobił. U nich to wszystko szybko idzie na bok. To jest chyba lepsze, ponieważ człowiek potrafi pozytywnie przetrwać trudne momenty.

Czy Norwegowie w taki sposób przeżywają ów sławny mecz z Polakami, kiedy przegrali w ostatniej sekundzie?

SS: Tak, oni ten mecz rozpamiętują, ale – wiem, ponieważ mam kolegę Norwega w drużynie – mówią, że to nie był koniec świata, bo oni zagrali świetny mecz.

Wobec tego jak inni przeżywają sukces, jeśli do porażek podchodzą z takim dystansem, widząc przede wszystkim to, co dobrego udało się zrobić?

SS: To zależy. Czymś innym jest sukces jako wygrana meczu ligowego, a czymś innym jako wygrana medalu na mistrzostwach Europy lub świata. Sukces jest chyba wszędzie podobnie świętowany. Jednak znam mało sportowców, którzy sukces obracają w samozadowolenie, bo to chyba najgorsza rzecz, jaka może być. Po sukcesie zawsze jest pragnienie, aby po nim wygraj kolejne mecze, nawet 10, 11, żeby mieć taką super-serię. Sukces wtedy jest obracany w motywację. Wszyscy na to patrzą w ten sposób, u nas w zespole bynajmniej.

PW: U nas w lidze podobnie odbieramy sukces. Po jednym sukcesie chcemy, aby przechodziły następne. Trener zachęca nas do jeszcze cięższej pracy. Jeśli ciężko się pracuje, to wyniki nadejdą, i nieważne kiedy to nastąpi.

Czym jest wyrzeczenie, jaki ma smak? Z czego trzeba zrezygnować, żeby całą młodość poświęcić dla sportu?

PW: Wyrzeczenie jest bardzo duże. Mieszkałem w szkole mistrzostwa sportowego, bo bardzo chciałem, bardzo chcę zostać dobrym bramkarzem. W pierwszej klasie SMS-u nie mieliśmy tak ciężko, bo mieliśmy tylko jeden trening dziennie. Założyłem sobie zeszyt, w którym zapisywałem ćwiczenia, które sam sobie zadałem. Kiedy koledzy wracali ze szkoły, a mieszkaliśmy we trójkę, mówili: „Jesteś niemądry? Przecież mieliśmy trening”. Wtedy odpowiadałem: „Ja chcę jeszcze”. I sam trenowałem w pokoju. Trening po treningu wpisywałem w ten dodatkowy zeszyt. Powiedziałem, że muszę trenować codziennie i to robiłem. Przed każdym meczem robiłem dzień przerwy, żeby nie stracić szybkości. W drugiej i trzeciej klasie SMS-u treningów było już więcej. Wtedy ten indywidualny trening ograniczyłem, ale z niego nie zrezygnowałem, aby ulepszyć swoją technikę. Wyrzeczenie musi być, muszę zrezygnować z pewnych rzeczy, nie chodzić na przykład na imprezy, żeby osiągnąć pewien poziom sportowy.

SS: Wyrzeczenie to przede wszystkim wolny czas. Można przecież robić wszystko jako nastolatek: spotykać się na przykład z dziewczynami. Ja miałem to szczęście, że dosyć szybko poznałem moją obecną małżonkę, bo ona też uprawia tę samą dyscyplinę sportu. Zatem albo cały dzień spędzaliśmy na hali, albo przebywaliśmy razem – żadnych imprez ani temu podobnych rzeczy u mnie nie było. Kiedy byłem nastolatkiem, całym moim życiem była piłka ręczna i nic więcej. Jeśli nie trenowałem, to oglądałem mecze w telewizji, podglądając tych najlepszych. Ja nie patrzę jednak na swoje ówczesne życie w kategoriach, że ja sobie coś odebrałem. To nie tak. Piłka to dla mnie przyjemność. Ja naprawdę nie czułem potrzeby, żeby iść na jakąś imprezę.

Rodzina, najbliżsi. Towarzyszą, przeszkadzają w karierze zawodnika?

PW: Ja mam bardzo dobry kontakt z rodzicami, o wszystkim mogę z nimi pogadać, zawsze dzwonię po meczu, gadam. Przez telefon z tatą mogę gadać w nieskończoność, naprawdę. Mamy tak super kontakt – po wygranych meczach tata cieszy się ze mną, po przegranych jest razem ze mną. Nasz kontakt jest raczej telefoniczny, bo ja mieszkam w Puławach, rodzice w Warszawie, więc widuję się z nimi raz w miesiącu, jak nie rzadziej. Rodzina jest dla mnie ostoją. Kiedy przejeżdżam do domu, wtedy cieszymy się razem. Rodzina to jest coś niesamowitego. Bóg stworzył rodzinę, i to jest rzeczy najpiękniejsza na świecie, nie ma piękniejszej od niej. To jest takie wsparcie. Tata, mama, rodzice potrafią tak bardzo kochać swoje dziecko, a dziecko potrafi tak wspaniale się za to odwdzięczyć. Ja wiem, że moi rodzice bardzo mnie kochają i ja ich kocham za to, co robią. Są w życiu także momenty trudne. Kiedy byłem w Gdańsku w szkole, tata powiedział mi kiedyś, że będę musiał się spakować, bo oni nie mają za co mnie utrzymywać, nie moją pieniędzy, aby mi wysyłać. Wtedy poszedłem – zaraz się rozpłaczę – do kościoła pomodlić się.

Jak się to skończyło?

PW: Skończyło się super. Jak jest wiara, wiara w Boga, to zawsze kończy się super, musi skończyć się super.

SS: Pochodzę z rodziny sportowej. Ojciec zawsze wiele ode mnie wymagał, a ja dużo pracowałem. Podobnie jak Piotrek, mam dobry kontakt z rodzicami, dzwonimy do siebie dosyć sporo. Widujemy się tylko dwa razy w roku. Jestem osobą, która nie lubi mówić o sobie. Nie lubię na gorąco rozmawiać o meczu. W trudnym momentach rodzina to jest nieoceniony skarb, dlatego niejednokrotnie rozmawiałem z kolegami, którzy żyją samotnie i to dla nich jest cały czas taka przygoda – oni mają troszeczkę inne życie. Kiedy jest się zawodowym sportowcem, to czasu dla siebie jest bardzo mało. Ja na przykład po przegranym meczu jak najszybciej chcę wrócić do domu, do żony, do dziecka. Wiem, że tam mam spokój i ciszę. Aneta pilnuje tego bardzo dobrze. Ona nie dopuszcza wtedy do tego gniazda nikogo z boku. I to jest dla mnie bardzo ważne. I wtedy ja czuję się bezpieczny.

Bramkarz zostaje ojcem...

SS: Chcieliśmy dziecka i bardzo na nie oczekiwaliśmy. Kiedy było coraz bliżej narodzin rozwaliłem kolano, wiązadła krzyżowe. Ucieszyłem się, że będę miał pół roku przerwy, że w tych pierwszych dniach po urodzeniu będę mógł być razem z małżonką. Teraz zawsze przed meczem mówię: gram dla niej i dla niego. Kiedy wybiegam na boisko chcę, żeby nie wstydzili się za mnie – ich obraz mam przed sobą.

Czyli rodzina jako niesamowita wartość. A jakie inne wartości są dla was ważne? Może szczególnie takie, których wagę uświadomiliście sobie dopiero podczas uprawiania sportu?

SS: Dla mnie na pewno wiara. Szczególnie wtedy, kiedy zdarzają się porażki, kontuzje. Czasami w takich sytuacjach mam wyrzuty sumienia: „Teraz masz więcej czasu dla Boga, możesz Go prosić o coś”. Kiedy miałem pierwszą kontuzję i słyszałem od naszego fizjoterapeuty, że to już jest koniec, to wtedy oparciem była modlitwa i małżonka. Obserwowałem, jak ona dba o mnie i namawia do dalszej pracy. To było niezapomniane. Teraz w klubie bardzo często korzystam - w razie kontuzji, a w ostatnim czasie miałem ich dosyć sporo – z rezonansu magnetycznego. Kiedy wjeżdżamy w „rurę” - niektórzy się boją, bo tam jest ciasno – odmawiam zawsze różaniec i to mi pomaga.

PW: Dla mnie wiara jest bardzo ważna. Przypominam sobie taką sytuację ze szkoły w Gdańsku. Uczniem dobrym nie byłem. Przyszła trzecia klasa liceum – nauki więcej, ale jak to w szkole mistrzostwa sportowego – turnieje, zawody, kadra młodzieżowa, tak więc czasu na naukę było bardzo mało. Wtedy rozmawiałem z moim tatą, mówiąc: „Nie wiem, czy zdam maturę, to jest raczej niemożliwe”. Gdybym oddzielił sport i zaczął się tylko uczyć, to wtedy być może tak. I przyszła kontuzja, miałem naderwany mięsień szyjny. Miałem wybrać jakiś temat na maturę ustną z polskiego. Co ja wybiorę? - zastanawiałem się. Tata, mówi: „Spokojnie, zastanów się”. Przeczytałem wszystkie tematy tacie, a on powiedział: „Wiem, że wybierzesz dobrze”. Wśród różnych tematów był: „Cierpienia Maryi w literaturze i sztuce”. Pomyślałem, że jeśli wiara ma mnie uratować, to mnie uratuje. Wziąłem ten temat. Koledzy w klasie byli przekonani, że sam tego tematu nie opracuję, że poproszę, aby ktoś to dla mnie zrobił. Postanowiłem, że opracuję ten temat sam. W związku z kontuzją miałem dużo czasu, poszedłem więc do proboszcza tamtejszej parafii i powiedziałem: „Ksiądz musi mi pomóc, bo sam nie dam rady”. I ksiądz mi pomógł, napisałem pracę, dołączyłem jeszcze prezentację multimedialną. Nauczycielki były zdziwione, że to sam zrobiłem. Na wszystkie pytania także odpowiedziałem, ale otrzymałem tylko 50%. Podzieliłem się tym z moim tatą: „Tato, dlaczego tylko 50%, przecież na wszystkie pytania odpowiedziałem”. A tata: „Czego cię to wszystko nauczyło?” A ja: „Przede wszystkim bardziej poznałem Maryję”. Tata wtedy się rozpłakał. Takie chwile są w życiu potrzebne.

A inne wartości – przyjaźń, jakieś szczególne zaufanie do ludzi. Piłka ręczna jest przecież sportem drużynowym. Na ile wytwarzają się między wami jako zawodnikami relacje?

SS: Na każde zgrupowanie reprezentacji czekam, bo spotykam ludzi, do których mam duże zaufanie, bo jaka grupa jesteśmy już długo ze sobą. Oczywiście każdy ma jakieś minusy, jakieś wady, ja również, ale na tyle się znamy, że potrafimy je akceptować. Co do klubu - jako Polacy trzymam się razem, oczywiście spotykamy się z innymi kolegami - to jest koleżeństwo, ale to nie jest przyjaźń. Oczywiście utrzymuje kontakty telefoniczne, jednak w tym naszym polskim środowisku czujemy się na tyle bezpiecznie, że możemy na każdy temat porozmawiać. Tam nie ma takiego zaufania.

Ale zawodowe uprawianie sportu kiedyś się skończy. Od kiedy sportowiec zaczyna o tym myśleć?

SS: Kiedy się ożeniłem, jeszcze o tym nie myślałem. Kiedy przyszło dziecko, to wówczas zaczęły pojawiać się pytania: co będzie potem, co będzie po piłce ręcznej? Na pewno każda poważna kontuzja podsuwa takie myśli. Po trzydziestce człowiek zaczyna uświadamiać, że koniec kariery jest bliżej niż dalej i trzeba się zastanawiać nad przyszłością. Jednak w moim przypadku tak naprawdę jak na razie ani sukcesy, ani porażki nie podsuwały myśli o końcu kariery. W sumie każda wygrana była raczej motywacją do dalszej pracy. Kiedy udaje się wygrać medal na mistrzostwach i tak fajnie on smakuje, to chciałbyś jeszcze raz spróbować i coś więcej ugrać, wziąć jeszcze jedną wisienkę z tego tortu. Porażka to motywacja do dalszej pracy, bo zawiodłem siebie, zawiodłem kilka osób, zawiodłem fanów.

PW: Przede mną jeszcze daleka droga, chociaż po kontuzji Karola zacząłem się częściej i poważniej na ten temat zastanawiać. Może to przecież spotkać każdego z nas, nie tylko zawodników z pola. Także bramkarz może dostać petardę w twarz i już nie wstać. Także moja dziewczyna przypomina mi, że muszę robić jakieś kursy, uczyć się, samodoskonalić się, żeby nie zostać na lodzie. Ja mówię, że jeszcze do tego daleko, że mam dopiero 22 lata. O ona dodaje, że ten czas szybko minie.

Są takie momenty, kiedy na przykład umierają młodzi sportowcy, jak chociażby Kamila Skolimowska. Czy to w waszych głowach wywołuje jakieś szczególne przemyślenia?

SS: Jakie nasze życie jest kruche i zmienia się z sekundy na sekundę. Nagle zmienia się wszystko. Każdy wypadek osoby, z którą jesteśmy jakoś związani, stawia pytania: co ja w tym momencie bym robił? Biorę to bardzo do siebie i uświadamiam, jaką szansę dostaję każdego dnia: że chodzę, że mogę biegać, że mogę stać na bramce, że to sprawia mi przyjemność, że mogę z tego korzystać – i za to też muszę dziękować Bogu.

Na zakończenie. Wiemy, jaka jest dzisiaj tak ogólnie sprawność fizyczna młodych ludzi. Jak zachęcilibyście ich do czynnego uprawiania sportu dla własnej przyjemności.

SS: Przez pewien czas bardzo się dziwiłem, dlaczego tak wiele ludzi w Niemczech uprawia sport i nikt tego się nie wstydzi. U nas były czasy, kiedy człowiek poszedł pobiegać, a wtedy inni pokazywali palcem go jako jakieś „zjawisko”, coś nowego. W Niemczech zawsze taki obrazek był czym normalnym. Pytałem, dlaczego w Polsce tak mało ludzi uprawia sport. Co dał mi sport i co daje ludziom? Gry zespołowe uczą bycia razem, uczą pracować w grupie, uczą cieszyć się razem ze zwycięstwa, ale także przegrywać, i uczą przede wszystkim charakteru, bo tu naprawdę ćwiczy się charakter. Widzę w tym same pozytywy. Sport nie musi być tylko profesjonalny, bo przez sport można tylko się bawić, ćwiczyć dwa razy w tygodniu, tak jak to robi moja małżonka. Jej to daje niesamowitą frajdę, bo chwilowo odsuwa się z domu, ma swój czas na zabawę, relaks i to jej sprawia przyjemność. Jest to na pewno lepsze niż siedzenie w zadymionej kawiarni i picie piwa. To ewentualnie można zrobić po treningu: usiąść z kolegami, wypić piwko i porozmawiać o treningu, pośmiać się z siebie.

PW: Sport to super zabawa, relaks. Odcięcie się od takiego swoje świata. Kiedy ktoś pracuje w biurze, przez sport może się oderwać od swojej codzienności, poprawić kondycję.

SS: Sport na pewno wyładowuje energię, którą człowiek ma w sobie. Po ciężkim treningu przychodzi moment wyciszenia. Człowiek wraca po treningu i ma czas, żeby się zastanowić nad sobą, nad życiem. Nawiązując do kontuzji, o których mówiliśmy wcześniej. Wbiegając na boisko, zawsze robię znak krzyża, bo proszę Boga, aby nikomu nie stała się żadna krzywda, ani mnie, ani innym. Nie zawsze się to udaje.

Ale taka intencja jest na zawsze...

SS: Tak. Wziąłem to z karate, chociaż na nie nigdy nie chodziłem. Oni zawsze wchodząc na matę, kłaniają się. Robią to z respektu dla przeciwnika i żeby nikomu nie stała się krzywda.

I taki ma być sport. Dziękuję za rozmowę.

bosko.pl

Wydawnictwo:

Leksykon Olimpijczyków Polskich 1924-2006

Leksykon Olimpijczyków Polskich 1924-2006

Rozważanie na kwiecień

Przykazanie miłości nie jest nakazem, ale zaproszeniem

Jeśli miłość Boga zapuściła w człowieku głębokie korzenie, to jest on w stanie kochać nawet tych, którzy na to nie zasługują, tak jak to właśnie czyni Bóg względem nas..Ojciec i matka nie kochają swoich dzieci tylko wtedy, gdy na to zasługują: kochają je zawsze, chociaż oczywiście dają im do zrozumienia, kiedy popełniają błędy. Uczymy się od Boga, aby zawsze chcieć tylko i jedynie dobra a nigdy zła. Uczymy się patrzeć na drugiego nie tylko naszymi oczyma, ale także spojrzeniem Boga, które jest spojrzeniem Jezusa Chrystusa. Jest to spojrzenie, który pochodzi z serca i nie zatrzymuje się na tym co powierzchowne, przechodzi ponad pozorami i udaje się jemu pojąć najgłębsze pragnienia drugiego: by być wysłuchanym, by bezinteresownie zwrócić na niego uwagę, jednym słowem: by być kochanym.
czytaj więcej

Modlitwa Sportowca

Najlepszy nasz Ojcze, chcę prosić Cię za drużynę, którą mi powierzyłeś. To wielka odpowiedzialność. Pomóż mi mądrze pokierować tymi młodymi ludźmi, bym przez właściwy trening przyczynił się do rozwoju ich sportowych umiejętności.
czytaj więcej

Goście

Szczęść Boże! Wyrażam ogromne słowa uznania twórcom tej strony. Życzę wielu łask Bożych i natchnień ...
czytaj wiecej